Dzień Warhammera

Dzień Warhammera to wyjątkowe święto, które łączy wszystkich fanów tego niesamowitego fenomenu, jakim jest świat wojennego młota. Niezależnie od tego, czy jesteś fanem Fantasy, 40,000, Age of Sigmar, czy każdego po trochu – to Twój dzień! Sposobów na czerpanie radości z Warhammera jest wiele – jedni malują figurki, inni grają w gry komputerowe, a jeszcze inni w RPG. Są też ci, którzy czytają książki… albo je tłumaczą. Na całym świecie fani Warhammera w różnoraki sposób przejawiają miłość do tego hobby. Dzisiaj jest najlepszy dzień, żeby to pokazać, dlatego też część naszej redakcji dzieli się z Wami swoimi początkami z Warhammerem.

Adam Czarnecki, tłumacz

Moja przygoda z 40k zaczęła się w 1989, acz mocno nieświadomie. Pierwszym kontaktem była gra na C64 Space Crusade, a potem Space Hulk na Amidze (1993). Już wtedy zafascynował mnie konflikt z Chaosem, Kosmiczni Marines oraz dziwaczne machiny Drednoty, o których ówcześnie myślałem, że są zmechanizowanymi jaszczurami – grafika nie była najlepsza, a braki w lore dopowiadała wyobraźnia. Masywni Terminatorzy i straszliwe genokrady rządziły moim ekranem przez kilka dobrych lat. Potem, w 1995, poznałem papierowe RPG. Pierwsza sesja w 1 ed. polskiego Warhammera, w którego graliśmy potem regularnie – nawet po 2-3 sesje tygodniowo. Następnie był genialny pod względem klimatu Dark Omen, który z „mójHammera” pozwolił mi zrobić, jako MG, coś bardziej zbliżonego do tego, co wymyślili twórcy. W międzyczasie polowałem na orków w Final Liberation oraz prowadziłem Ultramarines do Bramy Chaosu w Chaos Gate. Po dłuższej przerwie powróciłem do Starego Świata – akurat na premierę 2ed, której zmieniona mechanika bardzo przypadła mi do gustu. 40k nadal pozostawało czysto w sferze rozrywki wirtualnej, głównie poprzez tłuczenie ad nauseam w Dawn of War, na figurki jakoś mnie stać nie było 🙂 Ostatecznie, kontynuując poznawanie świata mrocznej przyszłości na komputerze, sięgnąłem po książki, szukając więcej informacji na temat tego niesamowicie rozbudowanego świata.

Daniel Budacz, tłumacz

Moja przygoda z uniwersum WH rozpoczęła się w drugiej połowie lat 90. za sprawą serii gier komputerowych wydanych przez SSI: Final Liberation, Chaos Gate i Rites of War. Kilka lat później zakupiłem starter do 3. edycji Warhammer 40.000, ale w hobby mocno wszedłem kilkanaście lat później, kiedy bardzo intensywnie zacząłem grać zarówno w bitewne wcielenie WH 40k jak też w karciany Warhammer Podbój. Obecnie jestem szczęśliwym posiadaczem kilku armii do Warhammera FB i Warhammera 40.000, chętnie sięgam po karcianki, planszówki i literaturę ze stajni BL. Ponadto na półce na ogranie czeka cała seria podręczników RPG. Moją ulubioną powieścią osadzoną w uniwersum WH 40k jest „Helsreach”, serią zaś „Duchy Gaunta”.

Jacek Czuba, tłumacz

W gimnazjum wziąłem do ręki pierwszą część Gotreka i Feliksa i wsiąkłem do reszty. Zresztą wtedy też zapragnąłem tłumaczyć książki. Warhammera poznawałem najpierw od książek, później dowiedziałem się, że są też gry. A że już byłem fanem świata… I to heretycko, jednocześnie czytałem z Forgotten Realms i Dragonlance! Miałem świetny kontakt z paniami z biblioteki, byłem częstym gościem i w pewnym momencie poprosiły o pomoc w stworzeniu listy autorów i tytułów. Miało pomóc w czytelnictwie… I pomogło, bo mieliśmy cztery regały różnej fantastyki i sf, w tym sporo Warhammera 🙂

Patrycjusz Piechowski, tłumacz

Za czasów grania w DnD w szkole licealnej myślałem, że gra figurkowa o Kosmicznych Marines z mieczami na bazie piły mechanicznej była bardziej śmieszna, niż fajna. Ale potem przyszedł Dawn of War, gdzie można było zagłębić się w bogaty świat Imperium walczącego z Chaosem i obcymi na każdym froncie. Kupiłem jedno pudełko Marines do pomalowania i od tego czasu gram w różnego rodzaju gry bitewne, maluję modele i czytam książki. Bez rozpoczęcia warhammerowej przygody na pewno byłbym dziś w innym miejscu niż dziś.

Ewa Lasota, korekta

Pierwszą sesję w ogóle zagrałam 21 lat temu; taka na szybko sklepana przygoda w fantastycznym, medievalnym in the middle of nowhere. Potem nałogowo grałam w Wampira Maskaradę 2ed i Mroczne Wieki. W międzyczasie przewinęło się sporo systemów, od Neuroshimy, przez 7th Sea na Cyberpunku kończąc, jakiś tam Warhammer był, ale wtedy nie pałałam do niego wielką miłością. Dopiero gdy zaczęłam malować modele do WFB zainteresowałam się Młotkiem, ale tym fantasy. Deal był prosty: ja maluję mężowi figurki, on prowadzi mi sesje. I tak zleciało pięć lat, gdy ślubny, mimo swojej wielkiej miłości do Młoteczka, rzekł: a może chcesz w Czterdziestkę? Nigdy w życiu! – odpowiedziałam. Kazał mi zrobić nową postać, bo tamta już była za bardzo wykokoszona. No więc zrobiłam sobie wiedźmę w Młotku fantasy. Sesja za sesją, podczas jednego ze scenariuszy znalazłam portal, więc jak każda szanująca się młodociana wiedźma wlazłam w niego bez zastanowienia. Wyrzuciło mnie w Segmentum Solar. Poznawałam więc ten świat oczami przybysza z daleka, zakochałam się bez reszty i nie wyobrażam sobie swojego życia bez WH40k. Niech Wam wystarczy, że na mojej obrączce zamiast daty ślubu widnieje napis: “only in death does duty end”.

Rafał Zduński, redaktor

Halina Kunicka śpiewała:

„ (…) To były piękne dni

Po prostu piękne dni

Nie zna już dziś kalendarz takich dat (…)”

Człowiek był młody, miał włosy na głowie (teraz ma cały świat prócz włosów), chciał być dorosły (przyznam, że to było głupie pragnienie), miał kasetowego walkmana, zapisywał się w kiosku Ruchu na „Magię i Miecz”, potrafił w czterech grać na Amidze 500 w grę dedykowaną dla jednego gracza… eh piękne czasy.

Kazamaty, w których się wychowywałem, to małe miasteczko do 20k mieszkańców i dawno, dawno temu „astrologowie ogłosili tydzień RPGowców. Populacja graczy zwiększyła się”. Namiętnie i od wielu lat graliśmy wtenczas (w kalendarzu nie widniała 2 z przodu) w „Kryształy Czasu”, a w Chełmży rozsianych było kilka podobnych nam drużyn graczy. W ramach połączenia tych grup powstał projekt pod skrzydłami lokalnych władz, by stworzyć Sekcję Gier Fabularnych i to w ramach spotkania w owym klubie, zagrałem pierwszy raz w Warhammera 1 edycję. To była bardzo specyficzna sesja, grali gracze z różnych grup, którzy to pierwszy raz spotkali się wspólnie przy RPGowym stole. My (myślę o chłopakach, z którymi wychowałem się na Orchii) od początku postanowiliśmy grać w komitywie, stworzyliśmy drużynę Mrocznych Elfów, którym Mistrz Gry (Artur Schodowski) na wstępie rzucił sztorm i rozbił naszą korsarką łajbę u wybrzeży Starego Świata. Nie było w tym dziwoty i afektu MG do tej korsarskiej ferajny, ponieważ Artur to stary battlowy wyjadacz, który po dziś dzień prowadzi zastępy High Elves ku zwycięstwu i ma nienawiść do poddanych Malekitha we krwi. Co do samej sesji, to była ona specyficzna. To wtedy pierwszy i przedostatni raz używaliśmy figurek do RPGa, wymusiła to sytuacja, gdyż grało AŻ 19 GRACZY. By zapanować nad sytuacją, trzeba było mieć figurki. Teraz miło to wspominamy, ale wtedy po kilku sesjach w ramach tej kampanii byłem dość zniesmaczony i nie spodziewałem się, że tak bardzo wrosnę w Stary Świat. To właśnie tam padło kultowe zdanie: „Panie strażnik, gonią nas wilki, a niektóre mają nawet cztery łapy”. Dopiero jakiś czas później heroiczna kampania w domu Pitera Sypka, przeglądanie kodeksów armii (ot największe spalanie się nad Krasnoludami Chaosu), bitwy na dywanie, gdzie za rzekę robił rozwinięty papier toaletowy, za wieżę wazon, a za wzgórze poduszka… te i masa innych z czasów, gdzie w kalendarzu nie było jeszcze 2 z przodu. To właśnie Warhammer, do którego wracam wspomnieniami i za którym tęsknię.

Patryk Ławniczak, redaktor

Moja przygoda z Warhammerem zaczęła się w czasach pierwszej edycji. Do teraz pamiętam, że (zainspirowany filmami o podróżach w czasie) przeniosłem graczy do świata współczesnego, gdzie zdobyli karabiny maszynowe – na 100% to były M4A1, przecież po coś się grało w CS’a ­­– a potem wrócili na ostateczną bitwę ze złem. Sesje tamtych czasów były inspirowane wszystkim, co czytaliśmy, oglądaliśmy lub w co graliśmy. Nasze postaci były odbiciem książkowych lub filmowych bohaterów, a przygody korzystały z ogólnie znanych motywów. To wtedy powstała zasada, że warto czytać to, co MG, żeby potem lepiej wczuć się w historię.
Fantasy w moim życiu pojawiło się jakoś tak niepostrzeżenie i już zostało. Za to z Warhammerem 40.000 było całkiem inaczej – pewnego razu znajomy opowiadał mi o świecie w taki sposób:
 – Stary, tam generał wydaje takie rozkazy: „milion piechoty na lewo, milion piechoty na prawo i wszystkie czołgi środkiem. Wszystkie dwa”. Do tego dodał opowieść o nieśmiertelnym Imperatorze i niekończącej się wojnie oraz jego armiach. Przez lata skubałem temat, bojąc się wejść głębiej – przecież ten świat jest zbyt wielki, żeby go zrozumieć! Lata mijały, a ja coraz mocniej wciągałem się w 40k. Książki Black Library, gry planszowe i komputerowe, a potem książki tłumaczone na nasz język, doprowadziły mnie do tego, że teraz zajmuję się „czterdziestką” zawodowo.
Tradycja Warhammera jest silna w rodzinie Ławniczaków